
Westchnęłam z niezadowoleniem i poszłam zrobić to ustrojstwo. Dokroiłam cebulę, dwie łodygi selera naciowego i pędy babusa, a potem wsypałam zawartość torebki i dolałam odpowiednią ilość wody. Po kilku minutach stało się danie, a ja zamieniałam się w nudziołka :-/
Gril skończył się niekonwencjonalnie wizytą u weterynarza. Około godz. 20 kotka kuzynki złamała łapkę (najprawdopodobniej potrącił ją samochód, ponieważ miała kilka ran i lekko lała się jej krew z nosa). I tak musieliśmy jechać z nią do weta i asystować przy usztywnianiu, ponieważ kuzynka N. jest w ciąży i nie mogła nawet znieść tego, jak kotka miauczy. Bidulki!
Lubię odpoczywać w ogrodzie, ale w bloku raczej trudno o jakikolwiek skrawek miejsca na odpoczynek będący jego namiastką. W naszym przypadku nawet balkon się do tego za bardzo nie nadaje. Na szczęście mamy wspólnie z N. mały domek z małym ogródkiem. Jeszcze nie wykończony, ale zawsze to już coś. Wczoraj poszliśmy trochę się zrelaksować przy ogrodowych pracach. Chwile umilało nam zachodzące słońce i kwitnące już od dłuższego czasu wiśnie.


W tym roku zakwitnie także maciejka, a ogrodzenie ozdobi swoimi wąsatymi pędami nasturcja. Całości małego ogródka dopełnią wielokolorowe jaskry, które wysadzę lada dzień niedaleko winogronu. Mmmm, ale się rozmarzyłam... Zgodnie z informacjami na opakowaniach cebulek i nasionek, kwiaty powinny kwitnąć przez całe lato. Niektóre z nich nawet do początku października!
A tymczasem okno pokoju, w którym mieszkam zasłania przepiękna magnolia. Ach!


W tym roku zakwitnie także maciejka, a ogrodzenie ozdobi swoimi wąsatymi pędami nasturcja. Całości małego ogródka dopełnią wielokolorowe jaskry, które wysadzę lada dzień niedaleko winogronu. Mmmm, ale się rozmarzyłam... Zgodnie z informacjami na opakowaniach cebulek i nasionek, kwiaty powinny kwitnąć przez całe lato. Niektóre z nich nawet do początku października!
A tymczasem okno pokoju, w którym mieszkam zasłania przepiękna magnolia. Ach!

Oj, ale jaki to zdrowy brak czasu!
Z tego również powodu nie pojawiało się tu zbyt wiele ostatnimi dniami. W kółko wyjazdy do rodziny i wszystkich znajomych w okolicy, a na dodatek załatwianie spraw, których normalnie N. załatwić sam nie może. Na szczęście całe zamieszanie zaczyna powoli się uspokajać, a co za tym idzie mam czas na skrobnięcie tu paru słów o rybie, za którą N. przepada (a nawet mógłby duuuużo zrobić, żeby ją dostać), a za którą ja wcale nie tęsknię, choć są takie dni, że coś mnie do niej bardzo ciągnie. Przede wszystkim jest to połączenie świeżości pomidorów, dymki (a od niechcenia cebuli) oraz dziwnie ,mogłoby się wydawać, pasującego do tego sosu. Mimo wszystko połączenie tego jest bardzo zaskakujące. I już mówię, jakiż to przepis tak często powtarzam. Otóż pochodzi on ze strony Kamisa, a dokładniej spod tego adresu: ryba w sosie musztardowym.

Niestety musiałam zmniejszyć fotki ze względu na ograniczoną przestrzeń serwerową. Zdjęcia trochę straciły na jakości, ale taki już urok. Jak będę miała trochę więcej czasu wrzucę je w oryginalnym rozmiarze na jakiś serwis z fotkami. W miniaturze widok z naszego balkonu oraz:
I see! Czyli kotki już widzą :-)

Kwiatek w ciemnym pokoju z bliska:

jutro kupimy cyfrówkę. Nareszcie będę mogła pobawić się w robienie dobrych i dużych zdjęć. Na razie, żeby nie zapeszać nie powiem, co gdzie i jak. Mogę zdradzić, że ma być to baardzo dobry, jak na naszą kieszeń aparacik.
PS. Kupno związane jest po części z tym, że od czerwca zaczynamy pracę w branży unijnej. Będziemy fotografować zboże do końca sierpnia. Tak więc pszenice i inni strzeżcie się ;-)
PS. Kupno związane jest po części z tym, że od czerwca zaczynamy pracę w branży unijnej. Będziemy fotografować zboże do końca sierpnia. Tak więc pszenice i inni strzeżcie się ;-)
Przeglądając wiele stron poświęconych gotowaniu, często natrafiam na coś, co odrazu skłania mnie do wypróbowania tego przepisu. Tak właśnie było z musem Donny Hay. W oryginalnym przepisie użyte były borówki, jednak z braku tych owoców zastąpiłam je malinami. I choć były one mrożone w kuchni zawiało latem. Mmmmm... Cóż za słodka przyjemność! Na koniec dodam, że receptura została zamieszczona w jednej z jej książek zatytułowanej "The Instant Cook". Z pewnością przepis ten zadowoli małe łasuchy.
Maliny w białym musie czekoladowym
4-6 porcji
składniki:
3 łyżki wody
2 łyżeczki żelatyny w proszku
170g białej czekolady
2 szklanki śmietanki 18%
1 szklanka malin
dodatkowe maliny do przybrania
sposób przygotowania:
Żelatynę rozsypać w małej płaskiej miseczce, a następnie polać wodą. Odstawić do momentu, aż wchłonie całą wodę.
W rondlu czekoladę i śmietankę podgrzewać na średnim ogniu. Mieszać dopóki czekolada całkowicie się nie rozpuści, a masa będzie gładka. Bardzo dobrze jest mieszać różgą do ubijania białek.
Następnie dodajemy żelatynę i mieszamy przez minutę do rozpuszczenia. Zdjąć z ognia i mieszać do ostudzenia.
Przelać do miski i ubijać 3 minuty lub do momentu ostygnięcia. Wlać do małych miseczek lub filiżanek. Do każdej dodać maliny. Chłodzić w lodówce przez 45-60 minut. Podawać udekorowane dodatkowymi malinami.
4-6 porcji
składniki:
3 łyżki wody
2 łyżeczki żelatyny w proszku
170g białej czekolady
2 szklanki śmietanki 18%
1 szklanka malin
dodatkowe maliny do przybrania
sposób przygotowania:
Żelatynę rozsypać w małej płaskiej miseczce, a następnie polać wodą. Odstawić do momentu, aż wchłonie całą wodę.
W rondlu czekoladę i śmietankę podgrzewać na średnim ogniu. Mieszać dopóki czekolada całkowicie się nie rozpuści, a masa będzie gładka. Bardzo dobrze jest mieszać różgą do ubijania białek.
Następnie dodajemy żelatynę i mieszamy przez minutę do rozpuszczenia. Zdjąć z ognia i mieszać do ostudzenia.
Przelać do miski i ubijać 3 minuty lub do momentu ostygnięcia. Wlać do małych miseczek lub filiżanek. Do każdej dodać maliny. Chłodzić w lodówce przez 45-60 minut. Podawać udekorowane dodatkowymi malinami.
Ostatnio zrobiło się u nas bardzo pierogowo. I tak najpierw pierożki z kurczakiem, a teraz tradycyjne pierogi ruskie, które miałam okazję robić pierwszy raz w życiu. Do tego miałam trzech jurorów - moje Kochanie, jego brata i jego mamę. Sam skład jury zmusił mnie do wytężenia sił po to, aby wypaść jak najlepiej :-)

I tak dokonałam fuzji przepisu na ciasto Bajaderki oraz farszu ze strony Wielkie Żarcie. Nareszcie mogłam zrobić ciasto z wrzątkiem, dzięki maszynie. Następnym razem wypróbuję do tego kiciusia. A farsz jak to farsz do ruskich. Najbardziej zaskoczył mnie dodatek papryki - ja wybrałam ostrą. I bynajmniej zaskoczenie to było baaardzo pozytywne.
Efekt? Zlepiając ostatniego pieroga na durszlaku pozostała jedynie moja porcja. N. sukcesywnie gotował i zjadał razem z pozostałymi. Tak więc debiut pierogowy uważam za udany.
I tak dokonałam fuzji przepisu na ciasto Bajaderki oraz farszu ze strony Wielkie Żarcie. Nareszcie mogłam zrobić ciasto z wrzątkiem, dzięki maszynie. Następnym razem wypróbuję do tego kiciusia. A farsz jak to farsz do ruskich. Najbardziej zaskoczył mnie dodatek papryki - ja wybrałam ostrą. I bynajmniej zaskoczenie to było baaardzo pozytywne.
Efekt? Zlepiając ostatniego pieroga na durszlaku pozostała jedynie moja porcja. N. sukcesywnie gotował i zjadał razem z pozostałymi. Tak więc debiut pierogowy uważam za udany.
Co mu tak posmakowało? Po pierwsze słodko-kwaśny kurczak podany przez Iwcię. Dodał nawet: "coś czuję, że będziemy to częściej robić" :-)
Po drugie - niesamowicie aromatyczny, dalekowschodni ryż i ziemniaczkami po indyjsku zaczerpnięty z bloga 28 Cooks, na który przepis w języku polskim podaję poniżej. Można go podawać na przykład z mięsem, ale równie dobrze nadaje się na samodzielne, wegetariańskie danie.
Dodam tylko, że może na zdjęciu nie wygląda nadzwyczajnie, lecz by wyrazić jego smak musiałabym załączyć tu choć odrobinę zapachu z kuchni, zaczerpniętego podczas jego gotowania :-)
2 średnie ziemniaki, obrane i pocięte w słupki
3 łyżek jogurtu
2 łyżki posiekanej świeżej kolendry
1 łyżeczki imbiru, obranego i przeciśniętego
2 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne
1/4 szkalnki wiórek kokosowych
6 goździków
1 laska cynamonu
1 liść laurowy
1 1/2 łyżeczki nasion kuminu (nie kminku!)
3 łyżek oleju
1 szklanka ryżu
3/4 łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka soku z cytryny
2 szklanek wody
1/2 szklanki mrożonego zielonego groszku, może być z puszki
1 łyżka masła
sposób przygotowania:
Wymieszać razem jogurt, kolendrę, imbir, czosnek, pieprz i wiórka kokosowe. Dodać do tego ziemniaki i dobrze wymieszać. Odstawić na kilka minut.
W dużym rondlu lub głębokiej patelni rozgrzać olej, dodać goździki, cynamon, listek laurowy i nasiona kuminu. Smażyć przez 1-2 minuty do momentu aż kumin stanie się brązowy. Dodać ziemniaki z marynatą i gotować 15 minut czas od czasu mieszając.
Kiedy ziemniaki są zrumienione, dodać ryż i gotować przez minutę lub dwie. Następnie dodać kurkumę, cukier, sól, sok i wodę. Doprowadzić do zagotowania, przykryć pokrywką i gotować na małym ogniu przez 15 minut (w razie potrzeby dodajemy wody, żeby się nie przypalił; należy pamiętać, że na samym końcu w ryżu nie powinno być wody).
Gdy ryż jest już dobry dodajemy groszek. Jeśli używamy takiego z puszki gotujemy jeszcze sam ryż przez około 5 minut, po czym dodajemy groszek i mieszamy. Natomiast jeśli używamy mrożonego musimy dodać go do ryżu i nie mieszając go razem z ryżem pozostawić pod przykryciem na około 5 minut. Na koniec dodajemy masło i mieszamy aż do rozpuszczenia.
Należy szczególnie ostrożnie dobierać papier, gdyż robienie chipsów może skończyć się pożarem, którego na pewno nie chcemy! Ponadto przesadzenie z oliwą zaowocuje smacznie przysmażonymi ziemniaczkami, a nie chipsami - o tym należy również pamiętać!
Chipsy znikły w mgnieniu oka, a resztę dopełnił wczoraj upieczony chlebek udekorowany z miłością :-)
Tak mi się wydaje, że wiem. Przyczyny doszukałam się w braku odpowiedniego zakwaszania ciasta. Być może wyraziłam się niezbyt jasno, ale chodzi mi o zakwaszenie ciasta w pierwszym etapie.
Swoją drogą i tak sądzę, że mąka żytnia, którą kupiłam w Auchan (gdyż tylko tam się na taką natknęłam) była niedobra gatunkowo(!). Łatwo się domyśleć, że wynikiem była wielokrotna porażka z żytnim. Mimo wszystko nie mam zamiaru się poddać, a szczęśliwym trafem mąka żytnia została sprowadzona do pobliskiego sklepu. Będę miała po nią zdecydowanie bliżej, bo nie będzie to już wymagać dojazdu autkiem. Tymczasem wróciłam do swojego pszennego, na którym zawsze mogę polegać :-)
Przy okazji chciałam podziękować Lisce za wskazówki dotyczące wyrastania chleba w samym koszyku. Jestem taka szczęśliwa, że wszystko poszło jak należy i mogę się cieszyć pierwszym w życiu chlebkiem wyrastającym w samym koszyczku z tak pięknym wzorem na wierzchu! Jak widać w życiu jest wiele pierwszych (chlebowych) razów :-) A tu jeszcze jedna fotka:
Kolejny wypróbowany przepis ze strony irlandzkiego Muphy's. Dziś zrobiłam swój pierwszy w życiu mus. Przyznam, że robiłam go z sercem na ramieniu, ale z odrobinką doświadczenia przy robieniu lodów byłam nieco spokojniejsza niż zwykle. Mówi się, że przepisy, których się boimy zazwyczaj nam nie wychodzą. Dlatego postanowiłam odważnie stawić mu czoła i gdyby nie ostatnia wymiana skrzynki z korkami, piekarnik elektryczny na pewno nie wariowałby mi tak, jak dzisiaj. Mimo wszystko z pełnym optymizmem podchodzę do tego przepisu i polecę go wszystkim lubiącym kwaskowate desery. Jedyne, co dopracowałabym następnym razem to beza.
składniki:
60g masła
150ml świeżego soku z limonek (z ok. 4-5 limonek)
skórka otarta z dwóch limonek
200g cukru
5 jajek, białka i żółtka osobno
sposób przygotowania:
1. 100g cukru, masło, otartą skórkę i sok podgrzewać w rondlu na małym ogniu aż składniki się połączą. Odstawić do wystygnięcia.
2. Żółtka wbić do ostudzonej wcześniej (może być lekko ciepła) mieszaniny soku/masła/cukru.
4. Podgrzewać na małym ogniu cały czas energicznie mieszając, dopóki mikstura nie zgęstnieje - konsystencja custard. UWAGA! Nie można dopóścić do zagotowania się kremu, gdyż będziemy mieć limonkowe ścięte jajka. Gdy gotowe, zdjąć z ognia.
5. Białka ubić. Dodać resztę cukru i ubijać aż piana będzie sztywna i lśniąca.
6. Połowę białek delikatnie wymieszać z kremem.
7. Mus wlać do 6 żaroodpornych miszeczek.
8. Pozostałe białka delikatnie ułożyć na musie.
9. Piec w 180C przez 15-20 minut, aż wierzch będzie miał złoty kolor.
10. Podawać zaraz po wyjęciu z piekarnika!
dodatkowe informacje:
1. U mnie musy opadły tak, jak suflety. Być może to wina wahań napięcia i tego, że piekarnik mi się, co chwilkę wyłączał :-)
2. Krem doprowadzałam do temperatury nie wyższej niż 78C, sprawdzając co chwilkę termometrem do mięs. Czas od czasu wyłączałam nawet ogień, aby mieszając obniżać temperaturę, nadając przy okazji gęstość.
A tak wyglądały w piekarniku:
60g masła
150ml świeżego soku z limonek (z ok. 4-5 limonek)
skórka otarta z dwóch limonek
200g cukru
5 jajek, białka i żółtka osobno
sposób przygotowania:
1. 100g cukru, masło, otartą skórkę i sok podgrzewać w rondlu na małym ogniu aż składniki się połączą. Odstawić do wystygnięcia.
2. Żółtka wbić do ostudzonej wcześniej (może być lekko ciepła) mieszaniny soku/masła/cukru.
4. Podgrzewać na małym ogniu cały czas energicznie mieszając, dopóki mikstura nie zgęstnieje - konsystencja custard. UWAGA! Nie można dopóścić do zagotowania się kremu, gdyż będziemy mieć limonkowe ścięte jajka. Gdy gotowe, zdjąć z ognia.
5. Białka ubić. Dodać resztę cukru i ubijać aż piana będzie sztywna i lśniąca.
6. Połowę białek delikatnie wymieszać z kremem.
7. Mus wlać do 6 żaroodpornych miszeczek.
8. Pozostałe białka delikatnie ułożyć na musie.
9. Piec w 180C przez 15-20 minut, aż wierzch będzie miał złoty kolor.
10. Podawać zaraz po wyjęciu z piekarnika!
dodatkowe informacje:
1. U mnie musy opadły tak, jak suflety. Być może to wina wahań napięcia i tego, że piekarnik mi się, co chwilkę wyłączał :-)
2. Krem doprowadzałam do temperatury nie wyższej niż 78C, sprawdzając co chwilkę termometrem do mięs. Czas od czasu wyłączałam nawet ogień, aby mieszając obniżać temperaturę, nadając przy okazji gęstość.
A tak wyglądały w piekarniku:
To bardzo dobra wersja kurczaka, szczególnie na grila. Tradycyjnie kurczak tandoori pieczono w bardzo gorącym glinianym piecu ogrzewanym węglem.
składniki:
1 1/2 łyżki nasion kolendry
1 1/2 łyżki nasion kuminu
1 papryczka chili, pozbawiona nasion
2 duże ząbki czosnku
5 cm imbiru
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżeczka garam masala
150 ml jogurtu naturalnego
sól i pieprz do smaku
4 piersi z kurczaka, po 150g każda
sposób przygotowania:
1. Nasiona kolendry i kuminu wrzucić na suchą rozgrzaną patelnię i podgrzewać 3-4 minuty, nie pozwalając by się przypaliły. Zdjąć z patelni i wystudzić. Zmiażdżyć w moździerzu.
2. Czosnek, chili i imbir zetrzeć (ja zamiast ścierać zdusiłam wszystko w wyciskaczu do czosnku). Następnie dodać do kolendry i kuminu. Dodać sok z cytryny. Wymieszać. Na koniec dodać garam masala* oraz jogurt. Doprawić solą i pieprzem.
3. Piersi wypłukać i osuszyć. Piersi można podzielić na plastry lub ponacinać. Następnie włożyć do płytkiego naczynia i polać przygotowaną marynatą tandoori. Przykryć folią spożywczą i ostawić na 6 godzin (lub na 40 minut w wersji przyspieszonej). Czas od czasu przemieszać.
4. Gril rozgrzać. Położyć aluminiową tackę, po czym ułożyć na niej wyciągnięte z marynaty mięso. Piec 20-25 minut. W trakcie grilowania okazjonalnie odwracać i polewać pozostałą marynatą.
Wskazówka: Czym zastąpić garam masala?
* 1 łyżeczkę garam masala można zastąpić: 1/4 łyżeczki kuminu, 1/4 łyżeczki papryki, 1/8 łyżeczki cynamonu, 1/8 łyżeczki pieprzu cayenne, 1/8 łyżeczki drobno pokruszonych liści laurowych, 1/16 łyżeczki goździków :-)
1 1/2 łyżki nasion kolendry
1 1/2 łyżki nasion kuminu
1 papryczka chili, pozbawiona nasion
2 duże ząbki czosnku
5 cm imbiru
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżeczka garam masala
150 ml jogurtu naturalnego
sól i pieprz do smaku
4 piersi z kurczaka, po 150g każda
sposób przygotowania:
1. Nasiona kolendry i kuminu wrzucić na suchą rozgrzaną patelnię i podgrzewać 3-4 minuty, nie pozwalając by się przypaliły. Zdjąć z patelni i wystudzić. Zmiażdżyć w moździerzu.
2. Czosnek, chili i imbir zetrzeć (ja zamiast ścierać zdusiłam wszystko w wyciskaczu do czosnku). Następnie dodać do kolendry i kuminu. Dodać sok z cytryny. Wymieszać. Na koniec dodać garam masala* oraz jogurt. Doprawić solą i pieprzem.
3. Piersi wypłukać i osuszyć. Piersi można podzielić na plastry lub ponacinać. Następnie włożyć do płytkiego naczynia i polać przygotowaną marynatą tandoori. Przykryć folią spożywczą i ostawić na 6 godzin (lub na 40 minut w wersji przyspieszonej). Czas od czasu przemieszać.
4. Gril rozgrzać. Położyć aluminiową tackę, po czym ułożyć na niej wyciągnięte z marynaty mięso. Piec 20-25 minut. W trakcie grilowania okazjonalnie odwracać i polewać pozostałą marynatą.
Wskazówka: Czym zastąpić garam masala?
* 1 łyżeczkę garam masala można zastąpić: 1/4 łyżeczki kuminu, 1/4 łyżeczki papryki, 1/8 łyżeczki cynamonu, 1/8 łyżeczki pieprzu cayenne, 1/8 łyżeczki drobno pokruszonych liści laurowych, 1/16 łyżeczki goździków :-)
PS. Szkoda tylko, że jest już tak późno i zdjęcie wyszło niezbyt ładnie.
składniki:
0,5 piersi z kurczaka
1/3 szklanki drobno pokrojonej cebuli
2-3 łyżki sosu sojowego
sól i pieprz do smaku
1 łyżeczka oleju sezamowego (niekoniecznie)
1 kostka bulionu z kury Knorra
ciasto na pierogi (z ok. 300 g mąki)
sposób przygotowania:
Piersi płuczę, oczyszczam z wszelkich ścięgien, mielę w maszynce do mięsa przez duże sitko.
W miseczce mieszam kurczaka, cebulę, sos sojowy wg uznania doprawiam też pieprzem i solą (z tą jednak ostrożnie, ponieważ sos sojowy jest słony! Osobiście nie dodaję soli wcale). Dodaję olej sezamowy.
Przygotowuję ciasto na pierogi. Kroję w kwadraty (wielkość wg uznania), na środek, których kładę farsz. Sklejam o góry najpierw dwa przeciwległe rogi, a następnie dwa pozostałe. Teraz czas skleić krawędzie. Powinna powstać kwadratowa paczuszka.
W głębokiej patelni, może być też rondel o dużym dnie, podgrzewam wodę z kostką bulionową - ma jej być tyle, aby pierożki pływały zanurzone do 2/3 wysokości. Na tak sporządzony, wrzący bulion można wrzucać paczuszki lub też aby uniknąć nadmiernego przyklejania się do dna (zależy to od ciasta) pierożki można ułożyć spodem na rozgrzaną patelnię i smażyć przez 1-2 min. (kiedy lekko się zarumienią) na łyżce oleju. Nie jest to jednak konieczne i można je wrzucić odrazu na bulion.
Gotować pod przykryciem (!) 6-8 min. aż kurczak w środku będzie dobry.
W razie potrzeby uzupełnić niedobór bulionu wodą. Doprowadzić do zagotowania i wrzucać kolejną partię.
Smacznego!
Dla pewnego urozmaicenia przygotowałam coś, czego jeszcze nigdy nie jednliśmy. I nie chodzi tu o kolejną wariację kurczaka z makaronem czy też kurczaka z ryżem, chodzi o nowego warzywnego gościa w naszej kuchni - fenkuł. Fenkuł, a mniej tajemniczo koper włoski nigdy, ale to przenigdy nie był obecny w mojej lodówce. Do czasu, kiedy wyczytałam w Shape'ie, że jedna bulwa (250 g) pokrywa ponad 40% dziennego zapotrzebowania na witaminę C, ok. 30% - na potas i 15% na kwas foliowy, a przy tym ma malutko kalorii. Tak więc wzięłam się do dzieła, wybrałam jedną z zaproponowanych wersji podania i zrobiłam. Efekt widać na zdjęciu.
W wersji duszonej taki koper jest bardzo dobry. Pewnie gdybym nie miała do niego uprzedzeń z powodu jego wyglądu (nie wiem dlaczego, ale jakieś takie mam) to byłoby dla mnie pyszne. Fakt jest jednak faktem, że zawsze kiedy gotuję, to mi to później nie może smakować aż tak bardzo jak pozostałym domownikom. Mimo wszystko "zaduszenie" bulwy kopru, 2 cebul, 4 ząbków czonku, 1/2 szkl. białego wytrawnego wina oraz puszki pomidorów uważam za udane :-)
PS. Wczoraj na świat przyszły 13stopiątkowe kotki, które urodziła wysterylizowana kotka mojej mamy. I tak mamy 2 czarne węgielki (mówię też na nie kreciki) i tygryska :-) Gratulacje dla kociej mamy ;-)
Risotto alla birra Alforda. Podane przez Malgosimi. Przechrzczone przez N. na "ryżotto" :-)

U nas to jest z reguły tak, że dopóki w kuchni nie zaczną unosić się wspaniałe zapachy, nikogo nie interesuje co dziś będzie na obiad. Obojętnie czy będzie to pysznie zapowiadająca się nowość, czy może coś, co jest już domownikom znane zidentyfikuje to dopiero pierwsza osoba, która wejdzie do kuchni (poza mną oczywiście). Tak też było dzisiaj, do czasu kiedy N. przyszedł pod koniec gotowania, spojrzał przez chwilkę na to, co się właśnie pichci i zapytał: co jeszcze do tego dodajesz? A ja na to: nic. Przypuszczałam, że będzie kręcić nosem. Nie ma warzyw (pomijając cebulkę i czosnek), nie ma mięsa - jednym słowem to nie po norbertowemu ;-) Na nic moje tłumaczenia na temat istoty prawdziwego risotto.
Dałam się jednak namówić i dodać coś więcej m. in. orzeszki piniowe i natkę pietruszki, a na końcu akcent od N. - szynka pokrojona w małe kwadraciki (co sprawia, że wykreślimy to danie z rubryki wegetariańskie). Tymczasem wrzucam pod labelkę - wegetariańskie, gdyż w swoim oryginalnym brzmieniu jest bardzo dobre, a będzie pyszniejsze następnym razem, ponieważ nie popełnię już więcej błędu przedobrzenia tego dania suszoną bazylią.
U nas to jest z reguły tak, że dopóki w kuchni nie zaczną unosić się wspaniałe zapachy, nikogo nie interesuje co dziś będzie na obiad. Obojętnie czy będzie to pysznie zapowiadająca się nowość, czy może coś, co jest już domownikom znane zidentyfikuje to dopiero pierwsza osoba, która wejdzie do kuchni (poza mną oczywiście). Tak też było dzisiaj, do czasu kiedy N. przyszedł pod koniec gotowania, spojrzał przez chwilkę na to, co się właśnie pichci i zapytał: co jeszcze do tego dodajesz? A ja na to: nic. Przypuszczałam, że będzie kręcić nosem. Nie ma warzyw (pomijając cebulkę i czosnek), nie ma mięsa - jednym słowem to nie po norbertowemu ;-) Na nic moje tłumaczenia na temat istoty prawdziwego risotto.
Dałam się jednak namówić i dodać coś więcej m. in. orzeszki piniowe i natkę pietruszki, a na końcu akcent od N. - szynka pokrojona w małe kwadraciki (co sprawia, że wykreślimy to danie z rubryki wegetariańskie). Tymczasem wrzucam pod labelkę - wegetariańskie, gdyż w swoim oryginalnym brzmieniu jest bardzo dobre, a będzie pyszniejsze następnym razem, ponieważ nie popełnię już więcej błędu przedobrzenia tego dania suszoną bazylią.
PS. Przy okazji robienia owych smakołyków moje pomocne Kochanie postanowiło wyręczyć mnie w trzymaniu żyrafy Brauna. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pomoc zaowocowała szybciutko ochlapaniem całej kuchni bezową, niesamowicie klejącą się masą. A przy okazji N. nabrał słodyczy, bo i jego słodkie chlapki nie ominęły :-)
Obiadek zjedzony.
Jeszcze tylko zrobię przy okazji zdjęcie pomarańczowemu sernikowi.
I zaczniemy świąteczną 2-dniową beztroskę...
Wesołych Świąt!
A ja ciągle zastanawiam się, co upiec, co ugotować. Przy takiej wielości przepisów, aż trudno się zdecydować. N. powiedział: "Kochanie przecież wiesz, że zdaję się na twój wybór" i tyle go było widać. A w kwietniowej "Kuchni" jest tyle pysznie wyglądających potraw, których nigdy w życiu nie spróbowałam zrobić. Z resztą nie tylko w "Kuchni", do której jeszcze się nie zraziłam mimo nieudanego debiutu z fasolowymi kasztankami Pao-coś-tam, ale również w Shapie wyszukałam kilka kulinarnych pozycji. Hmmm...
Narazie zrobię listę zakupów, żeby choć to jedno zmartwienie mieć z głowy, a w między czasie pozachwycam się pysznie wyglądającymi babkami (ani na proszku do pieczenia ani też na drożdżach).
Smaczna serowa zapiekanka ryżowo-brokułowa. Lekka i pyszna!

składniki:
5 dag masła
1 cebula
1 mały seler lub 3-4 łodygi selera naciowego
1 szklanka rosołu z kostki
1 łyżka śmietany
1 paczka mrożonych brokuł (450 g) lub tyle samo świeżych
1 szklanka ryżu
3-4 pojedyncze piersi z kurczaka
1 łyżka oleju roślinnego
12-15 dag pieczarek
sól i pieprz
1/2 łyżeczki czosnku granulowanego
15 dag sera żółtego np. gouda lub mozzarella
sposób przygotowania:
Wcześniej rozmrażam brokuły i gotuję ryż, tak aby był jeszcze lekko twardy. Cebulę i selera kroję w drobną kostkę.
Nastawiam piekarnik, aby rozgrzał się do 160 stp. Celcjusza.
Najlepiej na woku, ale może być też głęboka patelnia, na łyżce oleju podsmażam pierś kurczaka pokrojoną w kostkę 2x2 cm. Odkładam mięso do miski. Następnie roztapiam na patelni masło. Cebulę i selera smażę na średnim ogniu, uważając aby cebula się nie przypaliła, a jedynie zeszkliła.
Do patelni wlewam szklankę bulionu. Dodaję łyżkę śmietany uważając, aby się nie zważyła (do łyżki śmietany dodaję stopniowo po trochę bulionu z patelni i mieszam; kiedy mamy już drugie tyle wmieszanego do śmietany bulionu możemy wlać wszystko do patelni).
Dodaję również podzielone na małe różyczki brukuły, ryż, kurczaka i pokrojone w kostkę pieczarki. Wszystko krótko pozostawiam na ogniu.
Doprawiam czosnkiem granulowany oraz solą.
Starty na grubych oczkach ser mieszam z zawartością patelni i wykładam do naczynia żaroodpornego. Z wierzchu posypuje pieprzem.
Zapiekam w piekarniku około 30 minut.
składniki:
5 dag masła
1 cebula
1 mały seler lub 3-4 łodygi selera naciowego
1 szklanka rosołu z kostki
1 łyżka śmietany
1 paczka mrożonych brokuł (450 g) lub tyle samo świeżych
1 szklanka ryżu
3-4 pojedyncze piersi z kurczaka
1 łyżka oleju roślinnego
12-15 dag pieczarek
sól i pieprz
1/2 łyżeczki czosnku granulowanego
15 dag sera żółtego np. gouda lub mozzarella
sposób przygotowania:
Wcześniej rozmrażam brokuły i gotuję ryż, tak aby był jeszcze lekko twardy. Cebulę i selera kroję w drobną kostkę.
Nastawiam piekarnik, aby rozgrzał się do 160 stp. Celcjusza.
Najlepiej na woku, ale może być też głęboka patelnia, na łyżce oleju podsmażam pierś kurczaka pokrojoną w kostkę 2x2 cm. Odkładam mięso do miski. Następnie roztapiam na patelni masło. Cebulę i selera smażę na średnim ogniu, uważając aby cebula się nie przypaliła, a jedynie zeszkliła.
Do patelni wlewam szklankę bulionu. Dodaję łyżkę śmietany uważając, aby się nie zważyła (do łyżki śmietany dodaję stopniowo po trochę bulionu z patelni i mieszam; kiedy mamy już drugie tyle wmieszanego do śmietany bulionu możemy wlać wszystko do patelni).
Dodaję również podzielone na małe różyczki brukuły, ryż, kurczaka i pokrojone w kostkę pieczarki. Wszystko krótko pozostawiam na ogniu.
Doprawiam czosnkiem granulowany oraz solą.
Starty na grubych oczkach ser mieszam z zawartością patelni i wykładam do naczynia żaroodpornego. Z wierzchu posypuje pieprzem.
Zapiekam w piekarniku około 30 minut.
Mokre, ciężkie ciasto z nutą cynamonu pochodzi z książki "The Cake Book" Tish Boyle, a zaadoptowałam je z Leite's Culinaria z delikatną redukcją cukru. Piwo połączone z kakao daje ciekawy czekoladowy smak, a wszystko dopełnia aromat wanilii. W Irlandii podawane jest w dniu św. Patryka.
składniki:
1 3/4 szklanki mąki
3/4 szklanki dobrego kakao
1 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki cynamonu
315 g masła, miękkiego
2 szklanki brązowego cukru
3 duże jajka
1 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1 1/2 szklanki piwa Guinness, odmierzanego bez piany
1 szklanka orzeszków ziemnych, grubo posiekanych
cukier puder, do dekoracji
sposób przygotowania:
1. Piekarnik rozgrzać do 160 stp. Celcjusza. Dużą tortownicę wyłożyć papierem lub wysmarować tłuszczem.
2. Makę przesiać do dużej miski. Następnie dodać kakao, proszek do pieczenia, sodę i cynamon dokładnie wymieszać. Odstawić.
3. Masło utrzeć mikserem na średnio-wysokich obrotach aż będzie kremowe (około 1 minuta). Następnie dodać stopniowo cukier i ubijać na wysokich obrotach do momentu, gdy stanie się lekkie i kremowe (około 3 minuty).
Zmniejszyć obroty do średnio-niskich, dodawać po jednym jajko, pomiędzy kolejnymi dokładnie ubijać. Dodać ekstrakt waniliowy. Zmniejszyć prędkość miksera do niskich obrotów i dodawać w trzech porcjach suche składniki. Ewentualnie w dwóch porcjach, po czym dodać piwo. Mieszamy razem tylko do połączenia.
Dodajemy orzeszki i tym razem już nie mikserem, ale delikatnie łopatką lub łyżką mieszamy. Ciasto przelewamy do tortownicy, po czym wygładzamy po wierzchu.
4. Piec 70-75 minut. Odstawić w formie do wystygnięcia przez 20 minut.
5. Wyciągnąć z formy i odstawić do całkowitego wystygnięcia.
6. Tuż przed podaniem posypać cukrem pudrem lub udekorować wielką chmurką bitej śmietany lub też gałką lodów waniliowych. Przechowywać do tygodnia w temperaturze pokojowej.
dodatkowe informacje:
1. Jeśli składniki osadzają się na ściankach należy je w międzyczasie zdrapywać do środka pojemnika, w którym miksujemy.
2. Rośnie około drugie tyle.
1 3/4 szklanki mąki
3/4 szklanki dobrego kakao
1 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki cynamonu
315 g masła, miękkiego
2 szklanki brązowego cukru
3 duże jajka
1 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1 1/2 szklanki piwa Guinness, odmierzanego bez piany
1 szklanka orzeszków ziemnych, grubo posiekanych
cukier puder, do dekoracji
sposób przygotowania:
1. Piekarnik rozgrzać do 160 stp. Celcjusza. Dużą tortownicę wyłożyć papierem lub wysmarować tłuszczem.
2. Makę przesiać do dużej miski. Następnie dodać kakao, proszek do pieczenia, sodę i cynamon dokładnie wymieszać. Odstawić.
3. Masło utrzeć mikserem na średnio-wysokich obrotach aż będzie kremowe (około 1 minuta). Następnie dodać stopniowo cukier i ubijać na wysokich obrotach do momentu, gdy stanie się lekkie i kremowe (około 3 minuty).
Zmniejszyć obroty do średnio-niskich, dodawać po jednym jajko, pomiędzy kolejnymi dokładnie ubijać. Dodać ekstrakt waniliowy. Zmniejszyć prędkość miksera do niskich obrotów i dodawać w trzech porcjach suche składniki. Ewentualnie w dwóch porcjach, po czym dodać piwo. Mieszamy razem tylko do połączenia.
Dodajemy orzeszki i tym razem już nie mikserem, ale delikatnie łopatką lub łyżką mieszamy. Ciasto przelewamy do tortownicy, po czym wygładzamy po wierzchu.
4. Piec 70-75 minut. Odstawić w formie do wystygnięcia przez 20 minut.
5. Wyciągnąć z formy i odstawić do całkowitego wystygnięcia.
6. Tuż przed podaniem posypać cukrem pudrem lub udekorować wielką chmurką bitej śmietany lub też gałką lodów waniliowych. Przechowywać do tygodnia w temperaturze pokojowej.
dodatkowe informacje:
1. Jeśli składniki osadzają się na ściankach należy je w międzyczasie zdrapywać do środka pojemnika, w którym miksujemy.
2. Rośnie około drugie tyle.
To ciasto na stałe wpisało się w nasze menu, choć na początku było wiele sprzeciwów: "..bo Grzegorzowe lepsze", "A wcale, bo nie. To od kamienia lepsze." itp. A ja zdecydowałam, że Reinhartowe lepsze. W końcu to sama je przygotowywuje i basta! Jest wygodne, dobrze się rozciąga i formuje, wstawia się je do lodówki i można z niego korzystać, kiedy się chce z parogodzinnym wyprzedzeniem. No i dlatego, że jest smaczne i cienkie.
Nie umię robić smakowitych zdjęć pizzom, bo może aż tak smakowicie wyglądające mi nie wychodzą. Dziś była w wersji wegetariańskiej.
Nie umię robić smakowitych zdjęć pizzom, bo może aż tak smakowicie wyglądające mi nie wychodzą. Dziś była w wersji wegetariańskiej.