składniki:
0,5 piersi z kurczaka
1/3 szklanki drobno pokrojonej cebuli
2-3 łyżki sosu sojowego
sól i pieprz do smaku
1 łyżeczka oleju sezamowego (niekoniecznie)
1 kostka bulionu z kury Knorra
ciasto na pierogi (z ok. 300 g mąki)
sposób przygotowania:
Piersi płuczę, oczyszczam z wszelkich ścięgien, mielę w maszynce do mięsa przez duże sitko.
W miseczce mieszam kurczaka, cebulę, sos sojowy wg uznania doprawiam też pieprzem i solą (z tą jednak ostrożnie, ponieważ sos sojowy jest słony! Osobiście nie dodaję soli wcale). Dodaję olej sezamowy.
Przygotowuję ciasto na pierogi. Kroję w kwadraty (wielkość wg uznania), na środek, których kładę farsz. Sklejam o góry najpierw dwa przeciwległe rogi, a następnie dwa pozostałe. Teraz czas skleić krawędzie. Powinna powstać kwadratowa paczuszka.
W głębokiej patelni, może być też rondel o dużym dnie, podgrzewam wodę z kostką bulionową - ma jej być tyle, aby pierożki pływały zanurzone do 2/3 wysokości. Na tak sporządzony, wrzący bulion można wrzucać paczuszki lub też aby uniknąć nadmiernego przyklejania się do dna (zależy to od ciasta) pierożki można ułożyć spodem na rozgrzaną patelnię i smażyć przez 1-2 min. (kiedy lekko się zarumienią) na łyżce oleju. Nie jest to jednak konieczne i można je wrzucić odrazu na bulion.
Gotować pod przykryciem (!) 6-8 min. aż kurczak w środku będzie dobry.
W razie potrzeby uzupełnić niedobór bulionu wodą. Doprowadzić do zagotowania i wrzucać kolejną partię.
Smacznego!
Dla pewnego urozmaicenia przygotowałam coś, czego jeszcze nigdy nie jednliśmy. I nie chodzi tu o kolejną wariację kurczaka z makaronem czy też kurczaka z ryżem, chodzi o nowego warzywnego gościa w naszej kuchni - fenkuł. Fenkuł, a mniej tajemniczo koper włoski nigdy, ale to przenigdy nie był obecny w mojej lodówce. Do czasu, kiedy wyczytałam w Shape'ie, że jedna bulwa (250 g) pokrywa ponad 40% dziennego zapotrzebowania na witaminę C, ok. 30% - na potas i 15% na kwas foliowy, a przy tym ma malutko kalorii. Tak więc wzięłam się do dzieła, wybrałam jedną z zaproponowanych wersji podania i zrobiłam. Efekt widać na zdjęciu.
W wersji duszonej taki koper jest bardzo dobry. Pewnie gdybym nie miała do niego uprzedzeń z powodu jego wyglądu (nie wiem dlaczego, ale jakieś takie mam) to byłoby dla mnie pyszne. Fakt jest jednak faktem, że zawsze kiedy gotuję, to mi to później nie może smakować aż tak bardzo jak pozostałym domownikom. Mimo wszystko "zaduszenie" bulwy kopru, 2 cebul, 4 ząbków czonku, 1/2 szkl. białego wytrawnego wina oraz puszki pomidorów uważam za udane :-)
PS. Wczoraj na świat przyszły 13stopiątkowe kotki, które urodziła wysterylizowana kotka mojej mamy. I tak mamy 2 czarne węgielki (mówię też na nie kreciki) i tygryska :-) Gratulacje dla kociej mamy ;-)
Risotto alla birra Alforda. Podane przez Malgosimi. Przechrzczone przez N. na "ryżotto" :-)

U nas to jest z reguły tak, że dopóki w kuchni nie zaczną unosić się wspaniałe zapachy, nikogo nie interesuje co dziś będzie na obiad. Obojętnie czy będzie to pysznie zapowiadająca się nowość, czy może coś, co jest już domownikom znane zidentyfikuje to dopiero pierwsza osoba, która wejdzie do kuchni (poza mną oczywiście). Tak też było dzisiaj, do czasu kiedy N. przyszedł pod koniec gotowania, spojrzał przez chwilkę na to, co się właśnie pichci i zapytał: co jeszcze do tego dodajesz? A ja na to: nic. Przypuszczałam, że będzie kręcić nosem. Nie ma warzyw (pomijając cebulkę i czosnek), nie ma mięsa - jednym słowem to nie po norbertowemu ;-) Na nic moje tłumaczenia na temat istoty prawdziwego risotto.
Dałam się jednak namówić i dodać coś więcej m. in. orzeszki piniowe i natkę pietruszki, a na końcu akcent od N. - szynka pokrojona w małe kwadraciki (co sprawia, że wykreślimy to danie z rubryki wegetariańskie). Tymczasem wrzucam pod labelkę - wegetariańskie, gdyż w swoim oryginalnym brzmieniu jest bardzo dobre, a będzie pyszniejsze następnym razem, ponieważ nie popełnię już więcej błędu przedobrzenia tego dania suszoną bazylią.
U nas to jest z reguły tak, że dopóki w kuchni nie zaczną unosić się wspaniałe zapachy, nikogo nie interesuje co dziś będzie na obiad. Obojętnie czy będzie to pysznie zapowiadająca się nowość, czy może coś, co jest już domownikom znane zidentyfikuje to dopiero pierwsza osoba, która wejdzie do kuchni (poza mną oczywiście). Tak też było dzisiaj, do czasu kiedy N. przyszedł pod koniec gotowania, spojrzał przez chwilkę na to, co się właśnie pichci i zapytał: co jeszcze do tego dodajesz? A ja na to: nic. Przypuszczałam, że będzie kręcić nosem. Nie ma warzyw (pomijając cebulkę i czosnek), nie ma mięsa - jednym słowem to nie po norbertowemu ;-) Na nic moje tłumaczenia na temat istoty prawdziwego risotto.
Dałam się jednak namówić i dodać coś więcej m. in. orzeszki piniowe i natkę pietruszki, a na końcu akcent od N. - szynka pokrojona w małe kwadraciki (co sprawia, że wykreślimy to danie z rubryki wegetariańskie). Tymczasem wrzucam pod labelkę - wegetariańskie, gdyż w swoim oryginalnym brzmieniu jest bardzo dobre, a będzie pyszniejsze następnym razem, ponieważ nie popełnię już więcej błędu przedobrzenia tego dania suszoną bazylią.
PS. Przy okazji robienia owych smakołyków moje pomocne Kochanie postanowiło wyręczyć mnie w trzymaniu żyrafy Brauna. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pomoc zaowocowała szybciutko ochlapaniem całej kuchni bezową, niesamowicie klejącą się masą. A przy okazji N. nabrał słodyczy, bo i jego słodkie chlapki nie ominęły :-)
Obiadek zjedzony.
Jeszcze tylko zrobię przy okazji zdjęcie pomarańczowemu sernikowi.
I zaczniemy świąteczną 2-dniową beztroskę...
Wesołych Świąt!