Dzisiejszy wpis zdecydowanie odbiega charakterem od pozostałych choć mam nadzieję, że być może Was zainteresuje. Będzie trochę orientalnie, kulinarnie no i zdecydowanie pamiątkowo. Wszystko za sprawą podarunków, które nijak nie mogą zachować się jako pamiątki, a które w grudniu dostaliśmy od mojego teścia tuż po powrocie z rodzinnych stron.
Jak zawsze musiało być dużo frajdy dla L., która z ciekawością rozpakowywała torbę dziadka aczkolwiek chyba nie do końca jeszcze potrafi sobie wyobrazić skąd ten dziadek jej wraca i gdzie konkretnie ten Wietnam jest choć stara się to przełożyć licząc w odległościach, które już zna i pyta: "Mamo, jak daleko jest do tego Wietnamu? Ile razy to do Włoch?". Włochy to jej jak dotąd ulubiony kraj, do którego chce na każdym kroku wracać. Nie zraziła ją kilkunastogodzinna podróż samochodem. Nawet Disneyland w Paryżu nie zdyskwalifikował Włoch w rankingu wakacyjnych celów podróży. Włochy są dla Lilii nr 1 i aż sama się dziwię dlaczego? Ale może nie będę aż tak bardzo dociekliwa, bo sama chętnie chciałabym tam wrócić :-)
Wśród wielu dobrych prezentów, które można było przewieźć w samolocie znalazł się makaron sojowy, suszone grzyby shitake, orzeszki ziemne w brązowych łupkach, jedwabne kimono dla L., paczka zielonej herbaty, słodycze wietnamskie, o których zrobię osobny wpis oraz tytułowe Ô Mai. Z drugiej strony nie mam pojęcia jak teść zmieścił to wszystko wraz ze swoimi rzeczami, ale widać bardzo zależało mu na uszczęśliwieniu wnuczki.
Ô Mai zamknięte w skromne plastikowe opakowania na pierwszy rzut oka przypomina nasze suszone owoce. I tyle też ma z nimi wspólnego. Ô Mai to coś więcej niż suszone owoce.
Jak zawsze musiało być dużo frajdy dla L., która z ciekawością rozpakowywała torbę dziadka aczkolwiek chyba nie do końca jeszcze potrafi sobie wyobrazić skąd ten dziadek jej wraca i gdzie konkretnie ten Wietnam jest choć stara się to przełożyć licząc w odległościach, które już zna i pyta: "Mamo, jak daleko jest do tego Wietnamu? Ile razy to do Włoch?". Włochy to jej jak dotąd ulubiony kraj, do którego chce na każdym kroku wracać. Nie zraziła ją kilkunastogodzinna podróż samochodem. Nawet Disneyland w Paryżu nie zdyskwalifikował Włoch w rankingu wakacyjnych celów podróży. Włochy są dla Lilii nr 1 i aż sama się dziwię dlaczego? Ale może nie będę aż tak bardzo dociekliwa, bo sama chętnie chciałabym tam wrócić :-)
Wśród wielu dobrych prezentów, które można było przewieźć w samolocie znalazł się makaron sojowy, suszone grzyby shitake, orzeszki ziemne w brązowych łupkach, jedwabne kimono dla L., paczka zielonej herbaty, słodycze wietnamskie, o których zrobię osobny wpis oraz tytułowe Ô Mai. Z drugiej strony nie mam pojęcia jak teść zmieścił to wszystko wraz ze swoimi rzeczami, ale widać bardzo zależało mu na uszczęśliwieniu wnuczki.
Ô Mai zamknięte w skromne plastikowe opakowania na pierwszy rzut oka przypomina nasze suszone owoce. I tyle też ma z nimi wspólnego. Ô Mai to coś więcej niż suszone owoce.