Po pierwsze - witajcie! Długi czas nie było mnie na blogu. Z reguły, gdy znikałam na tak długo w naszym życiu pojawiał się nowy członek rodziny, ale nie tym razem. Mimo wszystko przez ostatnie miesiące działo się naprawdę bardzo dużo. Na szczęście były to niemal same pozytywne rzeczy. Poza tym, że w między czasie N. przeszedł jak się okazało niepotrzebny zabieg na trzustce, ale o tym opowiem w innym poście. Z pozytywów natomiast najważniejszą rzeczą jest to, że drugi raz wyszłam za mąż i to w dodatku drugi raz za tego samego faceta. Hehe... Możecie się śmiać, ale to prawda i o tym też niebawem napiszę, a blog stanie się miejscem pochwał i krytyki usług, jakie spotkałam na drodze przygotowań do ślubu. O tym jednak też jeszcze nie będzie w tym poście. Dziś napiszę krótko o tym, co słychać w tym roku na naszych podwyższonych grządkach.
Tego lata susza dała nam poważnie w kość. Grządki wysychały tak, że ziemia niekiedy odstawała wewnątrz od ścian. Zanim jednak to nastąpiło w grządkach rosła rozsada wszelkiej maści roślin, które zaplanowałam tego roku zasadzić w ogrodzie. Ale zanim o tym zacznę od samego początku.
Wiosną zamówiłam nasiona pomidorków koktajlowych odmiana koralik, które miałby być odporne na zarazę ziemniaczaną. Miały być i były. Z nasion zeszło tyle sadzonek, że rozdawałam je komu tylko się dało. Krzaczki były mocno rozgałęzione i wręcz zasypane dzięsiątkami pomidorków, które dziewczynki z niecierpliwością doglądały. W sumie na tak niewielkiej grządce zmieściłam dość gęsto aż 9 krzaczków, z których pomidorkami cieszymy się do dziś. Dodatkowo część sadzonek pozostawiłam w skrzynkach, w których pomidorki również owocowały, ale całe rośliny były proporcjonalnie mniejsze, co przekładało się na mniejszą ilość owoców.
Obok pomidorków przytuliła się bazylia sałatowa, którą polecam wszystkim smakoszom tego zioła, a w szczególności tym, dla których kupne krzaczki są z reguły porcją na jeden raz. Taka bazylia sałatowa ma bardziej mięsiste i większe liście, a do tego są bardziej kruche i chupiące. Mniam!
W drugiej grządce tak jak w ubiegłym roku mieliśmy truskawki oraz zioła - tymianek, rozmaryn, miętę, natkę i szczypiorek. Przy samej krawędzi posiałam rządek buraczków w celu pozyskiwania z nich botwiny.
Tyle zmieściło się w naszych dwóch grządkach w tym roku. Przesadzeniu w grunt podległa szałwia, która zbyt mocno rozgościła się w grządce tworząc okazały krzak. Dlatego znalazłam jej miejsce przed domem, gdzie cieszy moje oko cudownymi, miluśkimi listkami.
Przed zasadzeniem grządek roślinami docelowymi zasiewałam w jednej z nich nasiona, aby wykiełkowały i można je było bezpiecznie rozsadzić w grunt. Takiemu zabiegowi podległy nasiona słonecznika, które w ubiegłym roku wysiane do gruntu w ogóle mi nie zeszły. A także nasiona cukinii.
Słoneczniki podobnie jak i cukinię po wykiełkowaniu i podrośnięciu przesadziłam do gruntu i... zaczęłam walkę ze ślimakami. Niestety cukinii z 13 krzaczków pozostało tylko 3. Natomiast słoneczniki mimo ciągłego podgryzania dolnych liści dumne zdobiły każdy zakamrek ogrodu.
Czego nie udało mi się w tym roku osiągnąć? Niestety nie zdążyłam już wysiać kopru włoskiego, którego tak uwielbiamy. No, ale jeśli nie w tym, to z pewnością zrobię to w następnym roku i podzielę się z Wami swoimi doświadczeniami.
0 komentarze