Kulinarnie z Wietnamu

poniedziałek, października 13, 2008


Świeże owoce, których nawet nie potrafię nazwać (poza mango), egzotyczne słodycze i zawiniątko widoczne na zdjęciu to tylko niektóre nowości kulinarne, które przybyły do nas wraz z dziadkiem Lilianki wprost z Wietnamu. Najbardziej zasmakowałam w słonecznie żółtym mango, które zawsze jest wśród tych podarunków przeze mnie wypatrywane. W życiu nie jadłam słodszego i lepszego mango. Te ze sklepu nie dorastają mu nawet do ogonka :-)
Zaciekawiona potrawą zawiniętą w lokalne liście (przywiezioną już po raz drugi), które teść nazywa „Ban czi”, postanowiłam poszukać coś więcej na jego temat. I tak idąc tropem, począwszy od umieszczenia w necie zdjęcia, dowiedziałam się, że w Chinach potrawa ta nazywa się – Zhongzi. Idąc dalej wyszukałam coś najbardziej zbliżonego opisem do tego, co dzisiaj jadłam. W Wietnamie potrawa ta nazywa się Bánh tẻ, co dosłownie oznacza tort ryżowy (rice cake). Robi się go z ryżu, w którym umieszczone jest mięso wieprzowe, Auricularia auricula-judae, cebula, sól i pieprz. Całość zawija się w liście lokalnego drzewa np. bananowca lub bambusa, które smaruje się mączką (rodzaj kleju) po czym Bánh tẻ gotowane jest na parze.

Wkrótce więcej na temat słodyczy. A poniżej jeszcze raz Bánh tẻ:

Food gift from Vietnam

  • Share:

You Might Also Like

5 komentarze

  1. Olu!

    Dawno przesledziłam Twoje archiwum, ale nie chciałam sobie rpzemyśleć komentarz, bo przeczytałam tak wielką, zapierającą dech w piersiach nowinę, że takie pisanie na chybcika wydało mi się niestosowne :P

    Oczywiście gratuluję Ci tej pięknej istoty! MAm nadzieję, że nie jesteś bardzo zmęczona.
    I czekam na kolejne posty... Juz za jakiś czas będziesz miała w kuchni niezłego pomocnika ;)

    Całusy przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ miło znów Cię usłyszeć. Prawdę mówiąc traciłam już ostatnie nadzieje, że kiedyś jeszcze się odezwiesz.

    Dziękuję za gratulacje. Mój mały Pomocnik szybko rośnie i do tego jest strasznie rozsmakowany w maminym mleku. Tak bardzo, że próby nauczenia picia z butelki już kilkanaście razy skończyły się fiaskiem. Nie dziwi mnie to, bo w końcu najmilsza jest pierś.

    A co do zmęczenia to powoli znika. Sił starcza - choćby wczoraj - na 6 pizz :-) Do tego dojdzie jeszcze magisterka i staż na zasadzie telepracy. Narazie wyrabiamy z N. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czaem, bardzo rzadko,zagladalam na blogi,ale przez wiekszosc moje nieobecnosic nie mialam internetu,stad rozlegle milczenie..Teraz mam tez dostep do aparatu,wiec moge choc troche sie pobawic w robienie zdjec :)

    MAgisterka to chyba najmniejszy problem,prawda?Zalatwisz ja szybko... Teraz musisz zebrac sily na macierzynstwo i prace (podziwiam,ze tak od razu bedziesz pracowac!). w kazdym razie trzymam za Was (troje!:)kciuki i po cichutku licze,ze czasem tu zajrzysz i obejdzie sie bez takiej ciszy,jak to bylo u mnie.

    causki!! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło Cię czytac :*
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. guantanameraa, dziękuję.

    Aniu, magisterkę już mamy po części zaczętą, bo kontynuuję pisanie aplikacji z poprzedniego roku. Świadomie piszę mamy, gdyż prawdopodobnie uda nam się pisać wspólnie jedną pracę :-)

    Tymczasem mam trochę problemów z tym stażem, gdyż wszyscy są na tak oprócz rektora, który uważa, że mam teraz obowiązki macierzyńskie i nie sprostam pracy. Za to śmieszne jest jego myślenie, ponieważ chce żeby się wstrzymała ze stażem do następnego semestru. O zgrozo, tzn. że za 6 miesięcy moje obowiązki macierzyńskie znikną?! Już zakomunikowałam, że nie przestanę karmić piersią, więc niech się jeszcze raz zastanowią w dziale personalnym.

    OdpowiedzUsuń