Nigdy wcześniej nie przeszło mi przez myśl, aby zrobić na blogu recenzję. Ale właśnie tak sobie siedzę i myślę, pochrupując od czasu do czasu ostatni zakupowy nabytek. I raz po raz sięgam po kolejny kawałek. Jednak zanim przejdę do sedna podzielę się swoimi wrażeniami wprost ze sklepowych półek.
Odkąd nakręciłam się analizowanie wszelkich etykiet - od kosmetycznych zaczynając na żywnościowych kończąc - zakupy stają się momentami groteską. I tak oto na półkach w sklepach można znaleźć serek ziarnisty z dodatkiem truskawek, których ogółem jest kilka procent, a reszta tych truskawek to syrop buraczany, sok marchwiowy i póki to jeszcze jest w miarę naturalne, to pal licho.
Z uwagi na to, że mieliśmy siarczyste mrozy, a obecna pora roku sprzyja chorobom w dziale promocji moją uwagę przykuły soki tudzież niekiedy owocowe koncentraty do herbatki. I oto zwykła tradycyjna cytryna, zdaniem producentów prawdopodobnie już niemodna, zostaje wypychana z rynku smakowymi syropami. Otóż owy syrop cytrynowy, który kojarzy się wszystkim z czymś słodkim, smakowym, no i z czymś leczniczym (w końcu syrop) przeznaczony do umilenia codziennej herbatki ma tej cytryny 0,2% (tak, tak nawet nie jeden i nie dwa tylko słownie: dwie dziesiąte procenta). Reszta to cukry wszelakie i składniki bynajmniej nie cytrynopodobne. Przerażające jest to, że opakowanie niemal krzyczy z półki kup mnie zamiast cyrynki.
Ja rozumiem, że syrop ze sklepowej półki został wymyślony, aby stać się idealną alternatywą owocu, ale mój zdrowy rozsądek podpowiada mi nadal, że prościej jest kupić cytrynę zamiast 0.2% syropu cytrynowego. Także bądźcie uważni, nie dajcie się zrobić w konia i czytajcie etykiety produktów, które lądują w waszych koszykach.
Tymczasem wracając do tematu posta. W moim koszyku wylądowały Sunbites. Małe, kruche, chrupiące. Ni to chipsy ni to ciasteczka, ale za to przyjemne smakowo i wizualnie. Producent nazwał je listkami wielozbożowymi i ta nazwa najbardziej odzwierciedla czym naprawdę Sunbites'y są. Nie jestem ortodoksyjną konsumentką wystrzegającą się wszystkiego, co mogłoby z mojej diety bez mojej szkody zniknąć i dla zdrowia nie wnikać do mojego organizmu. Tak, czasami lubię sobie pochrupać chipsy jak mam na nie ochotę, a Sunbites przykuły moją uwagę z kilku powodów.
Zwykłe chipsy w 100g mają średnio 500kcal. Dla porównania Sunbites mają w takiej samej ilości 410kcal. Prawda jest taka, że odchudzać się z nimi nie będziemy, bo kupimy je ze względu na chwilową zachciankę, walory smakowe lub z innego powodu, ale... W Sunbites nie znajdziemy ziemniaczków za to znajdziemy mąkę pełnoziarnistą pszenną, płatki owsiane, mąkę kukurydzianą, otręby pszenne, zarodki pszenne i inne podstawowe składniki, a także składniki odpowiedzialny za smak danego rodzaju Sunbites. Jeśli jesteśmy przy smakach, to mamy do wyboru słodkie: z pomarańczą lub owocami leśnymi - bardziej jak kruche, cieniusieńkie ciasteczka niż chipsy, a także bardziej wytrawne paprykowe, słodko słone czy też o smaku wiosennych warzyw. Na sklepowej półce największym zainteresowanie cieszyły się te paprykowe, prawdopodobnie dlatego, że wybierano je jako alternatywę tradycyjnych chipsów.
Reasumując Sunbites to produkt wart uwagi. Mała L. która w swoim 3-letnim bycie spróbowała już tradycyjnych chipsów powiedziała, że Sunbites paprykowe są dla niej za ostre. Ciekawe co powie na owoce leśne? Za słodkie?! Nie sądzę ;-)
PS. Mam nadzieję, że z powodu uciążliwości umieszczania znaczka (R) przy każdorazowym użyciu słowa Sunbietes nie dostanę pisma jak poprzednio w pewnej aferze blogowo-internetowej.
0 komentarze