Terrine z soli (chodzi o taki typ ryby, a nie sól) zagościło dzisiaj w towarzystwie sosu pomidorowego, również wg książki KA - The ultimate mixer cookbook. Sosik pysznie nadający się do makaronu i pizzy, a robi się go banalnie, bo potrzebujemy: 1kg pomidorów - bez skórki (lub odpowiednio z puszki), 1 cebulę, 1 łodygę selera naciowego, 1 marchew. Wszystko oprócz pomidorów szklimy na oliwie, a następnie dodajemy pomidory przetarte na pulpę (lub całe z puszki, które i tak się rozpadną) i gotujemy na małym ogniu 40min. Na koniec doprawiamy solą i pieprzem.
Natomiast terrine było bardziej eksperymentem niż czymś, co po przeczytaniu listy składników i sposobu przygotowania oceniam jako bardzo obiecujące danie. Jeśli ktoś lubi dania z dużym dodatkiem jaj, to na pewno zasmakuje w tej wersji. Nam przypadła ona średnio do gustu. Spokoju nie dawał mi smak jajek w połączeniu z rybą i pomidorową pulpę. Mimo wszystko ciekawie komponował się z kleksem śmietany i świeżym koperkiem.
Natomiast terrine było bardziej eksperymentem niż czymś, co po przeczytaniu listy składników i sposobu przygotowania oceniam jako bardzo obiecujące danie. Jeśli ktoś lubi dania z dużym dodatkiem jaj, to na pewno zasmakuje w tej wersji. Nam przypadła ona średnio do gustu. Spokoju nie dawał mi smak jajek w połączeniu z rybą i pomidorową pulpę. Mimo wszystko ciekawie komponował się z kleksem śmietany i świeżym koperkiem.
...czyli to co tygryski lubią najbardziej :-) Choć sola pewnie nie wpisze się na stałe do naszego jadłospisu, ponieważ nigdy więcej N. nie da jej szansy - nawet na zakup - w sklepie. Tak, tak... zdziwił mnie trochę mówiąc, że niezbyt smakuje mu ta rybka. A mnie wręcz przeciwnie - bardzo. I co teraz? Będę terrorystką na zakupach :-)
Z powodów w całej pewnie Polsce znanych zrobiliśmy dzisiaj grila, a wspomnianą już wcześniej rybkę podałam na grilowanym chlebku z tajskim sosem. Sosik już ma zagwarantowaną kulinarną karierę w naszej rodzinie. Pozostaje mi tylko przepchać solę i wyrobić jej dobrą opinię. Tylko jak? Hm...
Na grila zabrałam ze sobą aparat. Pstrykałam tu i tam, zapoznając się ciągle z opcjami automatycznych i półautomatycznych programów. Mieliśmy także niezapowiedzianych gości.
A w ogródku zakwitły poziomki i nie tylko...
Z powodów w całej pewnie Polsce znanych zrobiliśmy dzisiaj grila, a wspomnianą już wcześniej rybkę podałam na grilowanym chlebku z tajskim sosem. Sosik już ma zagwarantowaną kulinarną karierę w naszej rodzinie. Pozostaje mi tylko przepchać solę i wyrobić jej dobrą opinię. Tylko jak? Hm...
Na grila zabrałam ze sobą aparat. Pstrykałam tu i tam, zapoznając się ciągle z opcjami automatycznych i półautomatycznych programów. Mieliśmy także niezapowiedzianych gości.
A w ogródku zakwitły poziomki i nie tylko...
Dzisiaj tknęło mnie coś do zrobienia obiadu z AllRecipes.com. W lodówce nie było zbyt wiele, poza tym mamy dzisiaj święto, więc i sklepy mnie nie ratują, a na tej stronce jest fajna wyszukiwarka, która z podanych składników wyszuka danie. W ten sposób padło na Homemade Chicken Parmigiana, który okazał się całkiem niezły w smaku. Chłopcy zachwycali się sosem, a mi to on się raczej taki sobie wydawał.
Zazwyczaj tak mam, że jak już coś zaczynam doprawać, szukając smaku, zaczynam tracić smak na języku. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale później muszę już wołać domowników do oceny smaku sosu. Poza tym kosztowanie skutecznie niweluje u mnie uczucie głodu i po ugotowaniu obiadu, nie mam na niego ochoty. Ach te zapachy!
Na zewnątrz pogoda nie zachęca do spaceru, a mimo to wbrew wizualnym pozorom jesy u nas bardzo przyjemnie i ciepło. Szkoda, że wcześniej tego nie odkryłam i nie zrobiliśmy na grila.
Zazwyczaj tak mam, że jak już coś zaczynam doprawać, szukając smaku, zaczynam tracić smak na języku. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale później muszę już wołać domowników do oceny smaku sosu. Poza tym kosztowanie skutecznie niweluje u mnie uczucie głodu i po ugotowaniu obiadu, nie mam na niego ochoty. Ach te zapachy!
Na zewnątrz pogoda nie zachęca do spaceru, a mimo to wbrew wizualnym pozorom jesy u nas bardzo przyjemnie i ciepło. Szkoda, że wcześniej tego nie odkryłam i nie zrobiliśmy na grila.
Warkocze albo nawet warkoczyki, bo wszystko zależy od tego, jakiej wielkości je zrobimy. Nie za słodkie, mięciutkie i nadające się do zamrożenia na dłużej. Jak dla mnie drożdżówkowa poezja!
ciasto:
250 ml mleka
75 g miękkiego masła
1 torebka drożdży instant
duża szczypta soli
45 g cukru pudru
1 cukier waniliowy (16 g)
450 g mąki
masa:
75 g miękkiego masła
30 g brązowego cukru
75 g drobno zmielonych orzechów
1 jajko lub trochę mleka do posmarowania
sposób przygotowania:
1. Mleko z masłem podgrzać w rondelku. Kiedy masło się całkowicie rozpuści odstawić do wystygnięcia.
2. Dodać drożdże, dobrze wymieszać i odstawić na 5 minut.
3. Dodać sól, cukier (waniliowy + puder) i mąkę. Wyrabiać 5 minut (mikser radzi sobie z tym znakomicie!).
4. Ciasto włożyć do wysmarowanej lekko oliwą miski, przykryć folią spożywczą lub ściereczką i odstawić do rośnięcia w ciepłe miejsce na 45 minut. W tym czasie ciasto powinno podwoić swoją objętość.
5. Przygotować pastę orzechową. W tym celu w rondelku podgrzać masło i cukier, aż do całkowitego rozpuszczenia się masła. Następnie dodać orzechy. Dobrze wymieszać.
6. Ciasto odgazować, podzielić na pół. Każdą część rozwałkować na grubość 3-4 mm, posmarować połową pasty orzechowej. Prostokąt składamy biorąc za krótszy bok do środka zakrywając 1/3, a następnie bierzemy z drugiej strony i zakładamy do środka. Powinniśmy otrzymać długi prostokąt składający się z 3 warstw oddzielonych masą (obrazek).
7. Złożony prostokąt tniemy w poprzek na małe prostokąty o szerokości 3 cm. Każdy z tych prostokątków nacinamy (nie do końca) dwa razy tak, aby zapleść warkocz. Końce warkocza zawijamy do spodu (obrazek). Układamy na blasze.
8. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na kolejne 45 minut.
9. Każdą drożdżówkę smarujemy roztrzepanym jajkiem lub mlekiem.
10. Pieczemy 10-15 minut w piekarniku rozgrzanym do 210 C. Trzeba uważać, żeby się nie przypaliły od spodu!
ciasto:
250 ml mleka
75 g miękkiego masła
1 torebka drożdży instant
duża szczypta soli
45 g cukru pudru
1 cukier waniliowy (16 g)
450 g mąki
masa:
75 g miękkiego masła
30 g brązowego cukru
75 g drobno zmielonych orzechów
1 jajko lub trochę mleka do posmarowania
sposób przygotowania:
1. Mleko z masłem podgrzać w rondelku. Kiedy masło się całkowicie rozpuści odstawić do wystygnięcia.
2. Dodać drożdże, dobrze wymieszać i odstawić na 5 minut.
3. Dodać sól, cukier (waniliowy + puder) i mąkę. Wyrabiać 5 minut (mikser radzi sobie z tym znakomicie!).
4. Ciasto włożyć do wysmarowanej lekko oliwą miski, przykryć folią spożywczą lub ściereczką i odstawić do rośnięcia w ciepłe miejsce na 45 minut. W tym czasie ciasto powinno podwoić swoją objętość.
5. Przygotować pastę orzechową. W tym celu w rondelku podgrzać masło i cukier, aż do całkowitego rozpuszczenia się masła. Następnie dodać orzechy. Dobrze wymieszać.
6. Ciasto odgazować, podzielić na pół. Każdą część rozwałkować na grubość 3-4 mm, posmarować połową pasty orzechowej. Prostokąt składamy biorąc za krótszy bok do środka zakrywając 1/3, a następnie bierzemy z drugiej strony i zakładamy do środka. Powinniśmy otrzymać długi prostokąt składający się z 3 warstw oddzielonych masą (obrazek).
7. Złożony prostokąt tniemy w poprzek na małe prostokąty o szerokości 3 cm. Każdy z tych prostokątków nacinamy (nie do końca) dwa razy tak, aby zapleść warkocz. Końce warkocza zawijamy do spodu (obrazek). Układamy na blasze.
8. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na kolejne 45 minut.
9. Każdą drożdżówkę smarujemy roztrzepanym jajkiem lub mlekiem.
10. Pieczemy 10-15 minut w piekarniku rozgrzanym do 210 C. Trzeba uważać, żeby się nie przypaliły od spodu!
Dzisiejszy obiadek nas nie zachwycił. Chciałam zrobić coś, co nie będzie wymagało wychodzenia na dłuższe zakupy z domu. Wybór padł na filety z kurczaka z lekka po grecku podane przez bajaderkę. Niestety nie mieliśmy dobrych ziemniaków, co też odryliśmy po zrobieniu danka. Były upieczone, ale w całej swojej strukturze nie takie jak powinny. Po prostu były za bardzo zbite, a szkoda, bo całość nie była wcale tak zła. Gdyby nie gusta reszty domowników i ich uprzedzenia do smaku cytryny w obiedzie, pewnie powtórzyłabym to danie z lekką modyfikacją.